Nie mam już najmniejszej wątpliwości co do prawdy zawartej w powiedzonku, że róże są czcicielkami słońca. Stojąc na ich polu, zalanym lipcowym żarem w bezwietrznej otwartej przestrzeni, jako pierwsze nachodzi wrażenie, że weszliśmy do oazy. Podczas gdy cała okoliczna roślinność wypalona jest do imentu przez bezdeszczowe upały, tutejsze róże z lubością kąpią się w słońcu. Dawno nie widziałem tak pięknie rozwiniętych kwiatów. Popołudniowe ciepłe światło wydobyło z ich płatków bardzo subtelne aspekty, dlatego ich fotografie są takie prawdziwe.
Zaraz po tym ogarnia nas kolejna impresja: oto otoczeni różami stoimy w całkowitej ciszy, która podkreśla nierealność tego miejsca. Tak mogłaby wyglądać pozbawiona grzechu ziemia święta. Pojawia się wewnętrzny przymus, że trzeba jakoś oswoić to uczucie i zabrać je ze sobą do siebie, do codziennego życia, do naszego domu.
Dlatego jako trzecia rodzi się pokusa, by usunąć ziarnka grochu, przepraszam, piasku, uwierające te róże i przesadzić je do naszych ogrodów. Otoczone odpowiednią opieką i zainteresowaniem dzielne księżniczki bez wątpienia rozwiną się w dumne królowe.
Pomyślmy o nich przez chwilę jak o wytrwale walczących z trudami i przeciwnościami dzieciach, które czekają na adopcję…
ROSENGRAEFIN MARIE HENRIETTE>>
Nostalgiczne róże z serii Parfuma kojarzyły mi się dotąd przeważnie z buduarami zadbanych dam. Po wizycie na szczerym polu przyznaję, że tak jak w przypadku prawdziwych dam, żadne miejsce im nie uwłacza, ponieważ… są damami.
W ukośnie padającym świetle kwiaty wyglądają jak wycięte z matowego szkła.
Niemal tropikalny przepych na tle ascetycznych liści.
Kolejne stopnie dojrzałości na drodze do doskonałej bieli.
Jeszcze długo potem, już po powrocie do domu, kiedy zamykamy oczy, obraz róż pozostaje pod powiekami, a potem łagodnie spływa w głąb serca.
I. P.
Róże wolą suszę i słońce niż wieczna wilgoć i opady. Wbrew pozorom to żelazne rośliny, jeśli rosną w odpowiednim miejscu.